Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gami wśród kamienistych roztoczy. Zieleni się młode zboże. Srebrzyste oliwki pousiadały tu i tam w długich szeregach. Stopniowo im bliżej ku Betleem, tem żyźniej dookoła, tem weselej oczom i jaśniej sercu ludzkiemu.
Od chwili do chwili spotyka się gromadki dążące w przeciwną stronę, do miasta. Są to przeważnie kobiety; niosą na głowach kosze owoców i jarzyn, albo wysmukłe dzbany. Niektóre jadą na objuczonych osiołkach. Mijając napotykanych przechodniów, uśmiechają się z cichym wdziękiem. Bywają przeważnie śliczne. Urodę ich podnosi odrębny strój betleemski, bardzo ładny, gdzieindziej nieużywany. Na ciemno-niebieskiej sukni przepasanej szeroko, rodzaj wierzchniego pół-długiego kabata, który jest z przodu rozwarty; barwa w drobne paseczki czerwone i szafirowe. Na głowie i na ramionach powłóczysta namitka biała.
Spieszą na targ co rana, zaś przed zachodem słońca z wypróżnionemi koszami powracają do domu, do Betleemu. Niektóre wiodą za rączki małe dzieci. Spieszą się ale cicho, gibkiemi ruchy, miłym, rytmicznym krokiem.
Mniej więcej w połowie odległości nade drogą na prawo widzi się mur wysoki, ponad którym szeleszczą górne konary drzew. Brama nawpół otwarta. Podchodzi się, zaziera...