Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie gdy wychodzimy z pod szeleszczącej kopuły, przejawia się w sercu chwila, bowiem „dzień się nachylił i ma się już ku wieczorowi“.
Spotęgowała się jeszcze niewysłowiona cisza; łagodny i marzący, szarawy błękit rozwodzi się w powietrzu, powoli wypełnia cały świat.
Cały świat.
Może teraz — przybliżył się do nich, by spytać: „Cóż to za rozmowy, które, idąc, macie pomiędzy sobą, a jesteście smutni?“
Więc od tego momentu stąpa się ze wstrzymanym nieledwie oddechem; bo wszystko w człowieku nasłuchuje.
Wszakże i myśmy smutni, a rozmowy, które miewamy między sobą od krańca do krańca szerokich, płowych pól...
Tymczasem zapada miękki mrok, w którym wreszcie zarysowały się wpół widzialne ściany miasteczka „o sześćdziesiąt stajów od Jeruzalem, na imię Emaus“.
O takiej chwili, gdy „okazywał, jakoby miał iść dalej“, rzekli Mu w prośbie serdecznej: „Zostań z nami“.
Jest prawie ciemno.
Jeżeli tam, w obrębie zaledwo dostrzegalnej mieściny, stoi maluczki domek z płaskim, porosłym trawą dachem?...
U drzwi rozwartych figa szeleści wio-