Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku raziło, razić przestaje. Natomiast zaczyna rzeczywiście zajmować. To wszystko głośne jest, żywe, namiętne i, jeśli tak można określić, wielce barwne.
Człowiek przybyły z zachodu dostrzega, że to, co się tam w Europie stało oddawna sprawą prywatną, dla wielu podrzędną, lub całkiem nikłą, tutaj wyrasta, czy powraca do pierwszorzędnego znaczenia.
Wyznanie zaznacza się jako najwyraźniejsza i oficyalna cecha jednostki.
„Oficyalność” — rzecz raczej przykra, ale jest obok tego pewna gorącość uczucia, która nieprzyjemne wrażenie łagodzi. Wogóle wszystko tu ostrzejsze, jaskrawsze i „gorętsze“, aniżeli na zachodzie.
Ta ostrość i jaskrawość występuje najbardziej w chwilach szczególnych, gdy się zbiegają, jak w tym roku, świąteczne obrzędy wszystkich wyznań. Odczuwa się wówczas w tej przepełnionej wszelakim ludem bazylice zdenerwowanie, podniecenie, zazdrosną gorączkę w pilnowaniu swojej kolei, swojego miejsca i prawa.
W wielki piątek wieczorem uroczysta procesya łacińska z kazaniami w siedmiu językach.
Zaczyna się w kaplicy N. Panny.
Jest ciżba. Janczarowie kościelni uderzają laskami, pojawia się brodaty ksiądz Franciszkanin. Mówi po włosku. Stara się