Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lądu ponad linią przepaści, ku wiecznemu głosowi, który się podnosi...
Czy można, ująwszy głowę w ręce, przez chwilę jedną wmyślić się tak głęboko - w siebie, ażeby wrócić w przeszłość, lecz nie wspomnieniem, jeno obecnością i bezpośredniem odczuciem?
Odtworzyć, odkląć, taki np. wieczór, który dawno upłynął, a stał niegdyś w zadumie nad płaskiem, srebrzystem, szerokiem rozlaniem Dniepru i nad łąkami wysokich traw oroszonych. W onych trawach ukrywało się wtenczas z głową i to była uciecha dziecięca, a na powierzchni rzeki marszczyła się woda w drobniutkie, szepcące, senliwe fale, i szła — jakoby nie idąc, i obijała się z tęsknym, tłumionym pluskiem o niskie, niską wikliną porosłe brzegi. Od środka głębokich niebios patrzał spokojny i tajemniczy księżyc na oną bardzo równą, bardzo spokojną — a tajemniczą ziemię.
Albo znowu taki dzień odkląć złotawy, kiedy postępowało się zwolna drogą piasczystą wśród żyta, drogą wybieloną w jasności, i w przechodzie puszczało się palce po płowych, grających w szepcie kłosach. — A cisza była w onej przestrzeni, niewyczerpana, niezmierna, nic, okrom tego poszeptu zbóż.
Jedyna złocista cisza, którejbyś próżno szukał kędyindziej po świecie. I cóż tobie,