Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

otworem; taka, jak zwykle w Egipcie mieszkanie ubogich, wiejskich ludzi.
W pobliżu wznosiła się kępa wspaniałych strzelistych palm; pióropusze ich rysowały się na błękicie powietrznym; za muśnięciem wietrzyka powstawał osobliwy szelest przejmujący, choć krótki.
Świetne, olśniewające, już niemal prostopadłe promienie słońca; okólna cisza południa; poprzez otwór dojrzane ciemnawe wnętrze lepianki z pościelą palmowych liści — spoczynek ubogich ludzi.
Wtedy na progu stanął bez szmeru anioł, przynoszący wezwanie.

Na morzu odbywały się dziwne rzeczy.
Jeszcze nie znikła świetlana smuga znacząca ślad przechodnia, gdy ludek wodny zaczął doznawać niepojętego uczucia. Łagodnie, bez żadnego wstrząśnienia rozpływał się i roztapiał. Było to bezwolne, a świadomością stwierdzone rozdziewanie się z kształtu. Zupełnie jakby ciche przejście nieznanego wysłańca gasiło dotychczasową możliwość bytu tych pląsających i fantastycznych, twórczem pragnieniem i wolą utrzymywanych na powierzchni tragicznego odmętu.
Rozdziewanie się z kształtu nie jest nigdy bez bólu; ten ból to właśnie protest do-