Strona:Jadwiga Marcinowska - Z głosów lądu i morza.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Pociąg idący z Alphos do Patras dociera do stacyi, kresu podróży. Zapadła przedwczesna, jesienna noc. Jedzie się już od pewnego czasu bardzo powoli wzdłuż oświetlonego rzęsiście bulwaru. Widać szereg kawiarni, przed każdą powystawiane na ulicę stoliki i krzesła, a publiczności tłumy. Hałas, charakter ruchu wschodni.
I możnaby tak w migotaniu świateł wieczornych doznać chwilowego złudzenia, że oto jakoweś wielkie miasto.
Aliści tam zaraz po za linią domów, po za wrzaskiem handlującego i bawiącego się tłumu, nie złudzenie, a rzecz naprawdę piękna i wielka.
W porcie na ciemnej tafli wód rozsypane ogniki, a iskrzą się wszystkie w niejakiem oddaleniu, bowiem tu statki nie przychodzą do lądu.