Strona:Jack London - Wyga.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jechali przez jezioro Le Barge. Nie było tu silniejszych prądów. Na czterdzieści mil rozciągały się ciche wody, i wobec braku łagodnych wiatrów trzeba było przez cały czas wiosłować. Lecz pora łagodnych wiatrów minęła, zato z północy dmuchał w zęby gwałtowny, lodowaty wicher. Łódź z trudnością posuwała się naprzód po wzburzonych falach. Nadobitkę sypał gęsty śnieg. Jeden z wioślarzy stale był zajęty czyszczeniem toporem wioseł z przymarzających brył lodu. Stine i Sprague wezwani, aby się wzięli do wioseł, nie ukrywali swego niezadowolenia. Kit nauczył ich, jak pracować wiosłami, zauważył jednak, że chlebodawcy jego udają tylko, że pracują i zanurzają wiosła pod fałszywym kątem.
Po trzech godzinach wiosłowania Sprague rzucił wiosło, domagając się, aby wrócono do ujścia rzeki i poszukano tam schroniska. Zawtórował mu Stine, skutkiem czego tych kilka przebytych już mil przepadło. Powtórzyło się to drugiego i trzeciego dnia.
U ujścia rzeki łodzie, przybywające wciąż od strony Białego Konia, utworzyły całą flotyllę, liczącą co najmniej dwieście czółen. Co dzień przybywało ich czterdzieści — pięćdziesiąt, a ledwie dwie lub trzy łodzie odpływały w północno-zachodnim kierunku i nie wracały. Płytsze miejsca pokrywał już lód, który zwolna przenosił się z mielizny na mieliznę, łącząc się w krę, pływającą po jeziorze. Lada dzień jezioro mogło zamarznąć.
— Moglibyśmy postawić na swojem, gdyby ci