Strona:Jack London - Wyga.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielkiemu swemu zdziwieniu pod koniec mili spostrzegł, że wciąż jeszcze żyje. A potem, w jakiś niewytłumaczony sposób przyszło coś, co się nazywa drugim oddechem i następna mila była już znacznie łatwiejszą. W jakiś niewytłumaczony sposób druga mila znowu była znacznie łatwiejsza od pierwszej. Trzecia mila o mało go nie zabiła, ale choć napół przytomny z bólu i zmęczenia, ani przystanął. I właśnie, właśnie kiedy czuł, że padnie niezawodnie, przyszedł spoczynek.
Indjanie zamiast zwyczajem białych tragarzy siedzieć w szelkach, porozpinali rzemienie na barkach i na głowie i odpoczywali, leżąc wygodnie, paląc i rozmawiając. Minęło dobre pół godziny, zanim ruszyli w dalszą drogę. Ku wielkiemu zdziwieniu Kit czuł się zupełnie wypoczętym i od tej chwili nowe jego motto brzmiało: „długi wysiłek i długi odpoczynek”.
Wirch Chilcoot zupełnie usprawiedliwiał straszną opinję, jaką o nim szerzono, i istotnie dawał mnóstwo sposobności do czołgania się na czworakach. Ale gdy Kit stanął na grzbiecie działu wód w gęstej zawiei śnieżnej, Indjanie byli wraz z nim, a Kit z ukrywaną dumą powtarzał sobie w duchu, iż przecie nadążył im, nie jęknąwszy ani razu i nie pozostawszy ani razu wtyle. Jego nową ambicją stało się dorównać wytrwałością Indjanom.
Kiedy zapłaciwszy Indjan, odprawił ich, zapadły ciemności, zerwała się burza z zadymką i Kit pozostał sam, na grzbiecie górskim, na wysokości tysiąca stóp ponad strefą lasów. Mokry do pasa,