Strona:Jack London - Wyga.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwsi przyszli do mety. Będziecie musieli podzielić się działem, jesteście wspólnikami.
Kiedy podpisywali umowę, ręce im drżały. Wielki Olaf kiwał przez chwilę głową i jąkał się. Wreszcie odzyskał głos.
— Ty przeklęty chechaquo — rzekł z akcentem podziwu. — Jak tego dokazałeś, nie wiem, ale przecie dokazałeś.
Wielki, gwarny tłum zgromadził się na ulicy, podczas gdy biuro zapełniało się coraz to nowymi przybyszami. Kurzawa i Wielki Olaf chcieli się dźwignąć, przyczem wzajemnie sobie pomagali. Kurzawa stanął wreszcie na nogach i zatoczył się jak pijany. Wielki Olaf potoczył się ku niemu.
— Bardzo mi przykro, że moje psy napadły na twoje.
— Nie było rady! — odrzekł Kurzawa, dysząc ciężko, — słyszałem jak krzyczałeś.
— Słuchaj — mówił Wielki Olaf a oczy jego błysnęły — ale ta dziewczyna — morowa, co?
— Morowa! — zgodził się Kurzawa.