Strona:Jack London - Wyga.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdawało mu się, że wyczytał w nich coś znacznie ważniejszego od zapomnianego działu Cyrusa Johnsona; oczy te po chwili przykryły się powiekami.
— Zrobię to, — rzekł — i wygram.
Jasny błysk w jej oczach zdawał się obiecywać znacznie więcej niż wszystko złoto w dziale Mono. W następnej chwili zauważył niedaleko siebie ruch jej ręki. Wyciągnął do niej dłoń pod obrusem i złączył ją z dłonią dziewczęcia w uścisku, który nową falę krwi gorącej rzucił ku jego sercu.
— Co Krótki na to powie? — przemknęła mu przez głowę zabawna myśl, kiedy cofał rękę. Niemal podejrzliwie spojrzał na von Schroedera i Jones’a, zastanawiając się nad tem, czy przypadkiem któremu z nich nie wpadł już w oko nadzwyczajny urok i oryginalność siedzącej przy nim młodej osoby.
Głos jej zbudził go naraz. Domyślił się, że ona mówi już od dłuższego czasu.
— Więc, jak pan z tego widzi, Arizona Bill jest białym Indjaninem, a Wielki Olaf to poskramiacz niedźwiedzi, król śniegów, potężny dzikus. Żaden Indjanin nie wyprzedzi go i nie potrafi znieść tyle co on. Wielki Olaf nie zna innego życia, prócz życia w pustyni na mrozie.
— O kim pani mówi? — zapytał kapitan Consadine przez stół.
— O Wielkim Olafie — odpowiedziała — opowiadałam właśnie panu Bellew jaki z niego niezrównany podróżnik.
— Ma pani słuszność — zahuczał głos kapitana.