Strona:Jack London - Wyga.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta droga łączy. Widocznie Dwie Chaty odnaleziono i tu gdzieś musiało się znajdować niżej położone osiedle, wobec czego ruszył wdół rzeki.
Było czterdzieści stopni poniżej zera, kiedy rozbijał obóz. Zasypiając, myślał wciąż, co to za ludzie odszukali Dwie Chaty i czy się do nich jutro dostanie. Z pierwszym brzaskiem znajdował się już w drodze, z łatwością posuwając się napółzasypaną drogą i ubijając świeży śnieg nartami, aby psy się w nim nie zapadały.
A potem przyszło to nieoczekiwane, skoczywszy nań z brzegu rzeki. Zdawało mu się, jak gdyby słyszał i czuł równocześnie. Z prawej strony doleciał trzask wystrzału karabinowego a równocześnie pocisk, przeszywszy na plecach jego parkę i wełniany kaftan, aż nim okręcił siłą uderzenia. Kurzawa zatoczył się na swych spętanych nartach, starając się odzyskać równowagę. I w tej chwili usłyszał drugi wystrzał. Tym razem było to pudło. Kurzawa jednak nie czekał dłużej, lecz poskoczył przez śnieg ku znajdującym się o paręset kroków nad brzegiem drzewom, za któremi można się było ukryć. Karabin trzaskał raz po razu i Kurzawa ku wielkiej przykrości zauważył, że coś ciepłego cieknie mu wzdłuż pleców. Wydrapał się na brzeg, wlokąc za sobą opierające się psy, i ukrył się wśród drzew i krzaków. Odpiąwszy narty, wyciągnął się jak długi, popełznął naprzód i ostrożnie wystawił głowę. Nikogo nie było widać. Ten ktoś, co do niego strzelał, leżał spokojnie między drzewami, na drugim brzegu rzeki.
— Jeżeli w krótkim czasie coś się nie zdarzy —