Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zacząłem mówić mu o Heglu (jak widzicie, rzecz to dni dawno ubiegłych), Awenir kiwał głową, podnosił brwi, uśmiechał się, szeptał: „rozumiem, rozumiem, a! doskonale, wybornie!“
Przyznam się, że to dziecinne zamiłowanie nauki umierającego, opuszczonego biedaka, do łez mnie wzruszało.
Trzeba wiedzieć, że Awenir, wbrew zwyczajowi wszystkich suchotników, wcale się nie łudził co do swojej choroby, nie wzdychał, nie martwił się, nawet ani razu nie wspomniał o swojem położeniu.
Zebrawszy siły, zaczął mówić o Moskwie, o kolegach, o Puszkinie, o teatrze, o literaturze ruskiej; wspominał nasze zabawy, gorące spory naszego kółka, z żalem wymówił imiona kilku zmarłych przyjaciół.
— Pamiętasz Daszę? — dodał nakoniec — to była złota dusza, to było złote serce! A jak ona mnie kochała! Co się z nią robi teraz? Pewnie biedaczka wyschła, wychudła...
Nie śmiałem rozczarowywać chorego i w rzeczy samej, na co było mu wiedzieć, że jego Dasza roztyła się wspaniale, jeździ z kupcami, braćmi Kondaczkowymi, blanszuje się i różuje, piszczy i kłóci się. Jednak — pomyślałem, patrząc na jego twarz wynędzniałą — czyby nie można go ztąd wydobyć, być może, że jeszcze są jakie środki...
Nie dał mi dokończyć.
— Nie, bracie, Bóg zapłać — odpowiedział — wszystko jedno gdzie umrzeć, ja i tak do zimy nie dociągnę, dlaczego napróżno ludzi niepokoić? I już do tego domu przywykłem, prawda, że tutejsi państwo...