Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zrozumiałam, że ten piesek to moja choroba i że w królestwie niebieskiem już mnie prześladować nie będzie.
Umilkła na chwilę.
— I jeszcze miałam jeden sen — zaczęła na nowo — a może to było widzenie, nie wiem; zdawało mi się, że leżę tu, w tej samej budzie chruścianej i przychodzą do mnie moi nieżyjący rodzice: ojciec i matka; kłaniają mi się nizko i nie mówią nic. I pytam ich: dlaczegóż wy, ojcze, matko, kłaniacie się mi? „A dlatego, odpowiadają, że ty na tym świecie bardzo się męczysz, to nietylko swojej duszy ulgę przynosisz, ale i z nas wielki ciężar zdejmujesz — i nam na tamtym świecie daleko lżej teraz: swoje grzechy już odpokutowałaś, teraz za nasze cierpisz“ — i rzekłszy to, rodzice znów mi się ukłonili nizko i zniknęli. Długo potem rozmyślałam nad tem, coby to być mogło, nawet ojcu duchownemu o tem opowiadałam, ale on przypuszczał, że to nie było widzenie, widzenia bowiem miewają tylko osoby duchownej rangi.
— A oto jeszcze miałam jeden sen: zdawało mi się, że siedzę na wielkim gościńcu, w ręku mam laskę ostruganą, a na plecach tłomoczek, chusteczka na głowie, zupełnie jak pątnica, i mam iść gdzieś daleko, daleko, na pielgrzymkę i przechodzą koło mnie różni pielgrzymi, idą powoli, jakby niechętnie, wszyscy w jedną stronę. I widzę, kręci się wśród nich jedna kobieta, o całą głowę wyższa od innych i twarz ma jakąś szczególną, smutną, surową, a ubranie dziwne, nie nasze, nie ruskie. Wszyscy odwracają się od niej, a ona idzie wprost ku mnie.