Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewne przypomniał sobie o mojej obecności). Je vous demande pardon, mon cher — rzekł z wymuszonym uśmiechem, zniżywszy znacznie głos. C’est le maurais coté de la médaille. No dobrze, dobrze — rzekł, nie patrząc na chłopów, ja każę... możecie odejść (chłopi nie ruszyli się); no, przecież powiedziałem wam, że dobrze, idźcież sobie, a ja każę to rozpatrzeć.
Arkadyusz Pawłowicz odwrócił się od nich.
— Wieczne niezadowolenia — rzekł przez zęby i szybkiemi kroki poszedł do domu.
Sofron udał się za nim, starosta wystraszył kaczki z kałuży; chłopi stali jeszcze przez czas jakiś na tem samem miejscu, popatrzyli jeden na drugiego i nie oglądając się, powlekli się w swoją stronę,
W dwie godziny później byłem w Riabowie, i razem z Anpadistem, znajomym chłopem, wybierałem się na polowanie. Do samego mego odjazdu Pienoczkin krzywił się na Sofrona.
Zacząłem z Anpadistem rozmowę o włościanach szypiłowskich, o panu Pienoczkinie, zapytałem, czy nie zna tamtejszego burmistrza.
— Sofrona? jeszczeby też!
— A cóż to za człowiek?
— Pies, nie człowiek. Takiego psa do samego Kurska nie znajdzie.
— A cóż?
— Przecież Szypiłówka to tylko niby należy do Pienoczkina, właściwie Sofron ją posiada.
— Czy być może?
— Rządzi jak swoją własnością. Chłopi prawie wszyscy są mu dłużni; pracują na niego, jak parobcy; posyła ich z dostawami, wszędzie.