Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i chorobliwo-uczuciowych panien, wstrząsających lokami i powtarzających gorączkowo wyraz „życie“, nie byłem już zajmującym od czasu, gdym przestał dużo mówić i zachwycać się; zamknąć się zupełnie w samotności nie umiałem i nie mogłem. — Zacząłem, co pan myśli? zacząłem się włóczyć od sąsiada do sąsiada, jakby pijany pogardzaniem samego siebie, umyślnie poddawałem się wszelkim drobnym poniżeniom. Witano mnie chłodno i dumnie, nareszcie nie zauważano mojej obecności wcale, nie dawano mieszać się do rozmowy ogólnej i ja sam nieraz potakiwałem naumyślnie z kąta jakiemu najgłupszemu gadule, który swego czasu, w Moskwie, z zachwytem byłby całował proch mego obuwia, brzeg mego płaszcza! Samemu sobie nawet nie pozwalałem myśleć, że oddaję się gorzkiej rozkoszy ironii... bo i cóż to za ironia samemu! Tak oto postępowałem przez lat kilka i tak postępuję jeszcze teraz...
— Do czego to u licha podobne! — dał się słyszeć z sąsiedniego pokoju zaspany głos pana Kantagriuchina — cóż to za głupiec rozmawia po nocy?
Sąsiad mój szybko schował się pod kołdrę i, wyglądając z pod niej nieśmiało, pogroził mi palcem.
— Ts, ts... — szeptał, i jakby tłomacząc się i kłaniając w tę stronę, z której głos pana Kantagriuchina wychodził, dodał: — Słucham słucham, przepraszam... Jemu — ciągnął znów szeptem — można spać, on powinien spać, chociażby dlatego, żeby mógł z przyjemnością jutro jeść. My nie mamy prawa go budzić, zresztą, zdaje mi się, powiedziałem już panu wszystko, co chciałem, zapewne i panu chce się spać. Dobra-