Strona:J. Turgeniew - Z „Zapisek myśliwego”.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaszczebiotał, jakby o coś pytając; z przezroczystej lekkiej chmurki padały mimochodem rzadkie kropelki... a ja siedziałem, siedziałem, słuchałem, słuchałem, patrzyłem, patrzyłem, serce moje rozszerzało się i zdawało mi się, żem kochał. I oto pod wpływem takiego wieczoru, pewnego razu oświadczyłem się matce o rękę córki i w dwa miesiące później ożeniłem się. Zdawało mi się, że ją kochałem i teraz czasby już o tem wiedzieć, a ja i teraz, dalibóg, nie wiem, czym ją kochał! Była to istota dobra, rozumna, milcząca, z gorącem sercem, lecz Bóg wie dlaczego; czy to może wskutek długiego przemieszkiwania na wsi, czy też jakich innych przyczyn, na dnie jej duszy (jeżeli dusza ma dno) była jakąś utajona rana, której niczem nie można było zagoić; nazwać jej ani ona nie umiała, ani ja nie mogłem. A o istnieniu tej rany dowiedziałem się, ma się rozumieć, już po ślubie. Com się nad nią namęczył, nic nie pomagało! Kiedym był dzieckiem, miałem czyżyka, którego raz kot porwał w swoje łapy; tego czyżyka uratowano, wyleczono, lecz nie wrócił biedak do zdrowia, siedział zawsze nadęty, chudł, przestał śpiewać... Skończyło się na tem, że raz w nocy, do otwartej klatki, dobrał się do niego szczur i odgryzł mu dziób, wskutek czego ptak zdecydował się nareszcie życie zakończyć. Nie wiem, jaki kot miał moją żonę w swoich łapach, lecz i ona tak samo była smutna i schła, jak mój nieszczęśliwy czyżyk. Nieraz widocznie chciała się otrząsnąć, pobawić się na świeżem powietrzu, na słońcu — i zwijała się w kłębek. A wszakże ona mnie kochała, ile razy zapewniała mnie, że nic więcej sobie nie życzy —