Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poczem zaczął opowiadać, iż kupił już konie, wprawdzie nie piękne, ale zdrowe i wytrwałe.
— Każdy z nas mieć będzie przy sobie dwa pistolety i nóż mocny — dodał z uśmiechem.
— Ależ to cały arsenał! — wykrzyknął Jerzy.
— Nie wiadomo, co nas czeka — odparł Piotr, lecz cóż to? szczury, czy myszy? — zapytał naraz, obracając się ku ścianie, przylegającej do pałacu.
Ale szmer ucichł natychmiast. Nasi podróżni, przerwawszy rozmowę, udali się na obiad, gdyż dzwonek oberży zwoływał właśnie gości do jadalni.
Usiedli przy osobnym, małym stoliku i jedli prędko, nie odzywając się wcale do siebie. W pobliżu siedział jakiś człowiek, samotny i milczący, który przyglądał się im uważnie, a w końcu ich zaczepił.
— Czy mnie oczy mylą, czy widzę przed sobą ojca Gala, rybaka z Pouliquen? — zapytał Piotra.
— Mylą napewno — odburknął go stary żołnierz.
— Zdawało się mi, że was poznaję — ciągnął dalej nieznajomy, niezrażony odprawą — syn wasz nawet podobny do jego syna.
Piotr zacisnął zęby.
— Chyba z daleka przybywacie? — pytał znowu natrętnie.
— Z takiego miejsca — odrzekł gniewnie Piotr — gdzie gadułom usta zamykają.
Nieznajomy wstał i począł się po izbie przecha-