Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie widziałeś! — wykrzyknął tymczasem Hoche — ależ to być nie może. Wszakże stałeś w tym samym kurytarzu, w którym hrabina znikła. Tam muszą być jakieś tajemne wyjścia, może drzwi w ścianach lub ziemi ukryte. Nie widziałeś nic podobnego?
— Nie widziałem — odpowiedział znowu Jerzy.
Tym razem, mówiąc to, nie spuścił już oczu i nie zaczerwienił się.
— A więc nic nie wiesz, nic mi wskazać nie możesz.
— Nic.
— Czyż pochwycenie tej kobiety jest dla was sprawą tak doniosłą? — zapytał ksiądz.
— Niesłychanie — odrzekł generał — ona jest duszą rojalistycznych spisków... Gdybym ją pochwycił, mielibyśmy nadzieję, że walczące stronnictwa zawrą pokój. Ale ja ją pochwycę, muszę pochwycić... Biada jej wówczas!...
Twarz Margela pokryła się śmiertelną bladością; widząc zaś, że ksiądz przypatruje się mu niespokojnie, odwrócił się od obu.
— Tak, on kłamie — powtórzył ksiądz w duszy swoje przypuszczenie.
Miał jednak zbyt wiele zaufania do swego wychowańca, ażeby stawać na przeszkodzie jego ukrytym zamysłom, nie badał go, tylko zwrócił się do generała i prosił, żeby spoczął chwil kilka w jego mieszkaniu. Hoch przyjął chętnie zaproszenie.
— Moi oficerowie zdejmą tymczasem plan tej wyspy, a my porozmawiamy z sobą.