Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja nie nie mówiłem, generale — odparł weteran.
— A czegóż się śmiejesz?
— Pomyślałem, że i mnie wypchane krokodyle mogły się czasem na coś przydać.
Napoleon odwrócił się, aby ukryć uśmiech, poczem zbliżył się do Jerzego.
—- Czy miałeś pozwolenie opuszczać obóz o tej porze? — zapytał.
— Nie miałem, generale! — odparł winowajca.
Bonaparte zmarszczył groźnie czoło, lecz w tej chwili stanął przed nim Miara.
— Generale — rzekł, składając ręce — nie sądź tego młodzieńca za surowo.
— Brawo! — wykrzyknął Kleber.
Bonaparte uśmiechnął się.
— Dobry z ciebie obrońca, mój stary — rzekł po chwili — zresztą gdybyście tutaj nie przybyli, zginęlibyśmy z towarzyszem i na wieki spoczęli obok Cheopsa. Porucznik Jerzy pozostanie wszakże przez tydzień w areszcie za przekroczenie dyscypliny wojskowej.
Rzekłszy to, zbliżył się do Jerzego i dodał:
— A jutro zostaniesz kapitanem.