Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzystając z zapadającego mroku, wracał do domu, gdzie żona i syn oczekiwali go pełni niepokoju. Jeszcze kroków kilkanaście, a stanie na progu swego mieszkania i uściśnie najdroższe osoby; otucha wstępowała w jego serce. Naraz z jednej z bocznych i wązkich uliczek, graniczących z dzielnicą arystokratyczną, wypadła zgraja pijana i wrzaskliwa, obdarci mężczyźni, rozczochrane kobiety, ohydni wściekłością, zwierzęcym wyrazem twarzy. Wszystko to szło zbitą masą... Wycie, przekleństwa, wiwaty towarzyszyły tej bandzie. Stronnik króla zadrżał, przysunął się do ściany domów, aby go nie spostrzegli i spieszniejszym krokiem podążył, ale pijany tłum dostrzegł go, wycia wzmogły się, w jednej chwili tłuszcza otoczyła szlachcica, wrzeszcząc:
— Śmierć arystokratom! Powiesić go!
Suknie, ręce białe i ułożenie zdradziły nieszczęśliwego. Rozpacz dodała mu sił, przedarł się przez napastujących go, puścił pędem ku domowi i umknął przed niebezpieczeństwem; ciężkie, rzeźbione drzwi jego pałacu zatrzasnęły się za nim z hałasem. Odetchnął.. Ale niebawem łoskot siekier, walących w drzwi, przekonał go, iż bezpiecznym jeszcze nie jest, skrył się przeto w głąb pałacu. Nie pomogło i to jednakże... Nie upłynęło i dziesięciu minut a rzeźbione drzwi runęły, pijana tłuszcza wpadła do pałacu, wywlokła z niego jego właściciela i lżąc go, bijąc bez litości, pociągnęła za sobą na ulicę; z jękiem wybiegła za nimi żona,