Strona:Józefa Ungra Kalendarz illustrowany 1878.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A pani?..
— Ja? ja!.. — i nie dodawszy ani słówka objaśnienia, Zosia, blada jak marmur kararyjski, usunęła się na ławeczkę z tłumionym łkaniem.
Kazimierz, przeczuwając iż w duszy dziéwczęcia rozgrywa się jakiś dramat, załamał ręce i pochylając się nad nią, rzekł:
— Panno Zofio, pani coś kryjesz przedemną...
Ona spojrzała nań pełnemi łez oczyma i zwolna pokręciła głową na znak przeczenia.
— Mów pani, mów, na Boga — szepnął, pochylając się ku niej. — O!.. w cóżby się obróciły marzenia moje, treny anielskie, praca, wytrwałość moja... i wszystko, wszystko, co mi było myślą przewodnią w życiu. Pani nie wiesz... dodał stłumionym głosem — że...
W téj jednak chwili, gdy zapewne miał dodać „kocham cię,“ z całym chórem słów gorących, a może i zaklęć, panna podniosła się żywo i wlepiła weń oczy. To badawcze spojrzenie... on go nie zrozumiał. Zbladł — cofnął się, o krok w tył, podniósł dłonie do czoła i jęknąwszy:
— Szalony!..
pobiegł w szpaler.
O gorączko młodości... i miłości zarazem! Ty to rzucasz mgłę na oczy, aby nie widziały prawdy, ty istotnie szałem tumanisz zdrowy rozsądek i odpędzasz chłodną logikę powściągliwości.
Zosia patrzyła za odchodzącym wzrokiem osłupiałym.
— Dlaczego szalony — pytała siebie — czy że mnie kocha?.. Och!.. on tego nie powiedział! Boże! więc się nie dowiem prawdy?..
I ona także nie grzeszyła domyślnością.
Wątpliwość, również przez szał podszepnięta, nurtowała to młodzieńcze serce, które nie umiało przeczuwać prawdy, pragnąc ją tylko chwytać gotową i jasną.
Tymczasem w pałacu zaszły okoliczności bardzo dla młodych nieprzyjazne. Pan baron korzystając z sam na sam z rodzicami panny, uznał za stosowne uderzyć o jéj rączkę, a to na zasadzie, jak twierdził: „pewnych nadziei, do których upoważniła go nader względna łaskawość czcigodnych jéj rodziców.“
Pani Gronowska użyła całego wysiłku woli, aby z radości nie podskoczyć na krześle, godny zaś jéj małżonek zwrócił się z ukłonem lekkim do pana barona i zwięźle mu odpowiedział:
— Zaszczyt to nam przynosi, panie baronie, zaszczyt... mimo to przecież pozwolisz się pan baron (tytułów się nigdy nie opuszcza, mianowicie w odnoszeniu ich do przyszłego zięcia) zapytać, czy i względy naszéj córki upoważniły pana... barona do tych samych nadziei?
Pan baron spojrzał dosyć ironicznie w oczy mówiącemu i odpowiedział z całą swobodą salonowca:
— Do was, łaskawi państwo, należy wybadanie panny Zofii pod tym względem... Ze swojéj strony uroczyście zapewniam, iż będę umiał uszanować wolę ich córki, tak, jak umiem pragnąć, oby była dla mnie przychylną.
Pan Bronowski skrzywił się trochę... zrozumiał bowiem znaczenie tej arcydyplomatycznej odpowiedzi. Mogła ona poprostu brzmieć: „to już do mnie nie należy; kłopotać się o to nic myślę, a jeżeli wy kłopotać się nie zechcecie... no! to bywajcie zdrowi!“
I pani dobrodziejka zrozumiała to należycie, ale to ją właśnie wprawiło w humor jaknajlepszy. Była pewną posłuszeństwa swej córki, nie wiedząc i nie przypuszczając, że w tej właśnie chwili cała potęga dziewiczego serca zwróciła się w inną stronę.
Pan baron wstał, ujął za kapelusz i spojrzał w ogród. Może lękał się ujrzéć Zosię, czując że swojemi oświadczynami rozpoczął śmiertelną walkę z jéj przeznaczeniem.
— Pozostawiam sprawę moich uczuć szanownym państwu — rzekł z ukłonem — i oddalam się, ufny w ich dobroć.
Gdy to mówił, biała postać Zosi stanęła na ganku. Stała przez chwilę milcząca, jak zauważył pan baron, trupio blada, z dłonią przyciskającą serce. Potem postąpiła naprzód, spojrzała na matkę, na ojca, i głosem drżącym jęknęła:
— Słyszałam... słyszałam... ale... o!.. nigdy, nigdy!
I runęła na ziemię.
Pan baron stał blady, ale niezmieszany bynajmniej. Kiedy matka pochwyciła zemdloną córkę w objęcia, on podszedł do ojca i rzekł:
— Odpowiedzi listownéj czekać będę.
Skłonił się i zniknął.




Słowa Zosi były dla rodziców niespodzianką.
Wychowywano ją na istotę bierną, której jedynym celem miała być świetna karyera, osiągnięta przez zamążpójście. Posłuszna, milcząca zazwyczaj, trochę wprawdzie marzycielka — w téj chwili zdradziła się... z bierności przeszła do czynu, do woli samodzielnej, do energii, która się nie cofa, nie błąka, ale uderza wprost i otwarcie.