Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




VI.

Jesień już zapadła nad Polską. Odbarwiła polne rozłogi, rzucając na nie tylko zrzadka swe barwy swoiste, pożegnalne: korale jarzębin i złote plamy na klonach i lipach, uśmiechnięte do słońca zasmuconego, rojącego tęskne wspomnienia. I miasta były ciche, bo ociągały się jeszcze z powrotem rzesze „letników“, dawno już wyległe za mury, a nie rychliwe do powrotu i do pracy, która mogła na nich w mieście poczekać.
Miasta ospałe, lecz nie wielkopolski Poznań, który dbał zawsze o silne i regularne tętno swego życia, stroił się i czyścił wzorowo, wrzał pracą nie zgiełkliwą, lecz skuteczną, prosperował pod świetnemi rządami dwóch mężów, godnych zaufania, którem powszechnie ich darzono: wojewody Adolfa Bnińskiego i Cyryla Ratajskiego, prezydenta miasta.
W dni powszednie Poznań sprawia tylko dodatnie wrażenie topograficzne, przez ozdobność swych ulic i gmachów, piękność ogrodów, celowość urządzeń, gotowych do użytku i ruchu. Ale rusza się nie-