Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   64   —

— Rozstrzygnęłaś sama — przecięłaś nasze rozmowy tym darem niezmiernym...
— Więc już nie masz swoich skrupułów? — szepnęła.
— Ach! Nie mów o tem! — żachnął się jednak żywo Skumin — wszystko przepadło, wszystko jest poza mną! Istniejesz tylko ty, moja zenitowa chwilo przeznaczenia!
— Chwilą ci mam być tylko?
— Chwilą na wiek długą.


∗             ∗

Jan Skumin odjeżdżał w świat, rozwidniony radosną pogodą poranną. Po nocy bezsennej nie odczuwał wcale znużenia, czuł się owszem odświeżony i tak szczęśliwy fizycznie, że znajome widoki przy drodze wydały mu się dzisiaj krajobrazem najmilszym, powietrze przestrzenią otwartą do szczytnych lotów, a rosa, błyszcząca na zbożach i trawach — klejnotowem jakiemś bogactwem.
Jakby czując, że się jej ktoś przygląda z upodobaniem, przyroda wdzięczyła się do niego miłośnie. Głaskała go po twarzy mocnym powiewem kwitnących koniczyn i łubinów, w którym Jan upatrywał wyraźnie analogję do zapachów ubiegłej nocy. Niebo przeglądało tu i owdzie przez łuki drzew błękitem pieszczotliwym, jak Jej tam oczy. Nawet słońce, otoczone jeszcze przyziemną mgławicą blond, przypominało płową główkę Werci.
Różne twory wolne, używające bez przeszkód rozłogów ziemskich i przestworów powietrznych, uka-