Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   304   —

Choć nie opuściła przygotowań i dozoru robót wiosennych w gospodarstwie, Dosia sprawowała te zadania mechanicznie, z obowiązku, bez zwykłego zadowolenia. Rozmowy z ojcem nie uśmierzały jej wewnętrznej rozterki i tęsknoty. Właściwie była z nim w zgodzie teraz co do wadliwego przeprowadzenia sprawy zaręczyn z Jankiem i poczuwała się do winy, ale ciężko jej było do niej się przyznać. Ani ojciec też, ani ona, nie umieli wymyślić narazie sposobu nawiązania serdecznego zbliżenia ze Skuminem. Niepodobna było obecnie, po tylu miesiącach i po widzeniu się osobistem z Jankiem, odpowiadać przychylnie na przedawnione oświadczyny, a tem bardziej brać asumpt z pojedynku dla wyrażenia mu swych uczuć. — Czy przytem on strzelał się z Bobrkowskim z miłości dla niej?? Może tylko dla dogodzenia swej fantazji, lub dumie pogardzonego konkurenta??
Na dobitkę zauważyła Dosia z żalem, że ojciec okazywał już znużenie z powodu zagmatwania i przewlekłości sytuacji i osłabł w zapale do wymarzonego zięcia.
— Nie chce ciebie i nas — mówił — to i my go nie chcemy. Mamy duży wybór.
Dosia nie odpowiadała: „ten, albo żaden“, bo tak pokorne wyznanie nie przeszłoby jej przez usta.
Gdy zaś w połowie kwietnia pan Robert oświadczył, że zdrowie jego wymaga porady zagranicznych lekarzy, i wybierał się znowu w podróż, Dosia zapowiedziała, że pojedzie do Gdecza, do wuja Ambrożego, gdyż Gdecz leży na wysokich, suchych gruntach,