Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   112   —

Ale mówić można było jeszcze trochę na osobności przed dojściem naganki.
— Więc jakże ty się zapatrujesz na Dosię, Janku?
— Bardzo zabawna dziewczynka. Rozmawiałem z nią parę razy i zawsze skończyło się sprzeczką.
— No, dzisiaj nie uważałam, aby się między wami zanosiło na sprzeczkę; jesteście w wybornem porozumieniu.
— Jeszcze nie wieczór! — rozśmiał się Skumin.
Niesposób było mówić dalej. Skończył się miot i towarzystwo zebrało się znowu do wspólnej przechadzki.


∗             ∗

Niczego nie zabrakło dp wypełnienia programu sąsiedzkiego dnia w pałacu. Po zamordowaniu dziesięciu bażantów i dwóch kuropatw, towarzystwo bawiło się na pokojach, jak kto mógł i umiał, przyczem ujawniły się niektóre talenty. Starsza panna Golanczewska, Zosia, zaśpiewała wcale dobrze przy fortepianie parę piosenek, których Jan Skumin słuchał z grzeczną uwagą; młodsza, Muka, strzelała tylko oczami w kierunku Skumina, a gdy ten nie patrzył, kierowała ogień na Ramułtowskiego, który ze swej strony chcąc się dostroić do atmosfery artystycznej, zadeklamował jakiś wiersz oryginalny, słuchany z zaciekawieniem. Gdy się jednak dowiedziano, że to wiersz żyda, piszącego po polsku, powstał szmer niezadowolenia i przerwały się popisy.