Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   105   —

— Bardzo mi przyjemnie; przyjmuję ten kompliment. Ale czyż pan nie zauważył, że ja się nim bawię, a nie z nim się bawię?
— To mnie uspokaja.
— Nie mówmy więc o Krysiu, który czy jest, czy nie jest... no — ja chcę z panem rozmawiać, panie Janie, aby się dowiedzieć, co pan myśli i co zamierza.
— Ja również wyrywam się do tego, aby kuzynkę miłą bliżej poznać. Tylko nie mówmy o rzeczach niemożliwych do omówienia... Bo wtedy rozmowa musi się z konieczności urwać.
— Rozumiem — i już nie potrzebuję pytać. Już wiem.
— Tego ja znowu nie rozumiem.
— Ja zaś rozumiem, że pan nie chce rozumieć. Mówmy o czem innem.
Jan skrzywił się, lecz nie gniewnie, tylko kłopotliwie. Pomyślał: a to uparta dziewczynka! Ale przemogło w nim pragnienie dalszego ciągu rozmowy, więc rzekł gorąco:
— Moja kuzyneczko droga, nie kłóćmy się, bo mi kłótnia z nią tkwi cierniem w sercu, usposobionem do zgody z nią pod każdym względem. Skoro jesteśmy krewni, bądźmy nimi prawdziwie.
— Nawet możemy sobie mówić „ty“. Czy chcesz?
Skumin przyjął tę propozycję tak radośnie, że aż chwycił Dosię za rękę i ucałował tę rękę.