Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 24 —

gdusia ze dworu. — Cóżeście się to panna tak wystroili po naszemu?
— Mówcie mi, matko, po imieniu — toć od dziecka wam znajoma. — A kiedy idę do Rykoniowej chaty, jakżebym szła, jeżeli nie po naszemu.
Gospodyni spoglądała niby łaskawie, ale z odcieniem niedowierzania:
— Z czem przyszłaś?
— Dziedzic mi oddał list do waszego syna.
— W polu je, przy żniwie.
— A kędy?
— Daleko, o tam, pod Kościelnem... Pismo ostaw, to się wieczorem odczyta.
— Kiedy mi dziedzic kazał przynieść zaraz odpowiedź — —
— To się przy okazji pośle w pole, a z odpowiedzią znajdziemy posłańca do Sławoszewa.
— Kazali mi samej,..
Pawłowa patrzyła na każdą młodą, dorodną dziewuchę ze stanowiska, czy mogłaby to być żona dla Jaśka. Ale stosowała przy oględzinach tak wysokie wymagania, że jej się właściwie nie podobała żadna. Magda zaś Olczakówna, córka ubogich rodziców, nie Księżaczka, służąca przy panience w Sławoszewie, mogła mieć pewien polor towarzyski, mogła umieć czytać i pisać — kobiecie to mało na co zdatne — ale pewnikiem już się rozbałamuciła na dworskim lekkim chlebie — ani wiana, ani gospodarskiej godności nie posiada. I bardzo jej jakoś pilno do osobistej rozmowy z Janem.
— Jakżeś to panna przeszła tyli kawał drogi, że i kurzu nie znać na trzewikach?