Strona:Józef Weyssenhoff - Gromada.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 196 —

— To właśnie mówię — ucieszył się doktór — dodam tylko, że Stefan nigdy nie był kosmopolitą, międzynarodowcem, niczem podobnem.
— Niby Polak ordynaryjny, jak my, panie doktorze?
— Z instynktu najzupełniej, szanowny panie. A tam z teorji! Wypróbuje on ją na swojej skórze.
— Byle nie na skórze ludu — wtrącił Broniecki.
— Tak źle nie będzie — odpowiedział o ciec Stefana, chcąc kres położyć ujemnym przypuszczeniom o synu — kto ma polskie sumienie i głowę na karku, nie zechce wykonywać takich eksperymentów swej teorji. Stefan pragnie dobrego postępu, w to wierzę, A że tam czasem zabłąka się w drodze do celu, to skutek krwi gorącej. My ma my krew żołnierską, szanowny panie.
Doktór wskazał na ścianę, gdzie wisiało sporo obrazków i trochę broni. Pan Józef rzucił oczyma we wskazanym kierunku, a potem pytająco na doktora. Ten zaś mówił dalej:
— Ach, przepraszam! stare nawyknienie; każdy czemś się chwali. Wiszą tam patenty żołnierskie mojego dziada, jego broń — — drobiazgi pospolite, ale dla mnie pamiątkowe.
— Owszem, to ciekawe dla każdego Polaka — rzekł Broniecki. powstając i idąc ku ścianie.
Więc powstał Czemski i pokazywał z upodobaniem. Wisiała tam za szkłem nominacja „urodzonego“ Stefana Czemskiego na porucznika w wojsku Księstwa Warszawskiego, podpisana: „Wódz naczelny, Józef książę Poniatowski“ — obok pa-