Strona:Józef Stolarczyk - Wycieczka na szczyt Gierlachu.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przykro nam wprawdzie było, żeśmy się tym razem na szczyt Gerlacha dostać nie mogli: spotkawszy jednak takie cuda natury schodziliśmy z pewném zadowoleniem do kotliny, bo słońce kryjące się za góry nie dozwalało dłużéj zabawiać. Kotlina prowadząca na dół jest ogromnemi głazami zasiana: chcąc po nich raźno iść, trzeba być odważnym i mieć wprawne nogi, aby po drodze nie utykać. Spieszyliśmy się zatém, ile sił stało, bo noc była za pasem, a widnokrąg chmury już zakrywać zaczęły; nocleg zaś choćby przy kosodrzewinie, nie przedstawiał nam się w téj spóźnionéj porze roku w ponętnych barwach, zwłaszcza, gdyby nas tutaj dészcz zaskoczył. O zmroku doszliśmy do Wielkiej, ztąd zaś, ponieważ powietrze było całkiem spokojne, zapalona świeca doprowadziła nas do Szmecksu. Zaledwieśmy się do spoczynku pokładli, zaczął padać dészcz i trwał do 9 godziny z rana następnego dnia. Gdy już nie było co tu robić, wyjechaliśmy do Kiezmarku a ztamtąd do Zakopanego tą samą drogą, jaką wyjazd nastąpił. Na tém więc skończyła się pierwsza moja wyprawa na Gierlach. W wyprawie téj przewodniczyli, a raczéj towarzyszyli nam: Szymon Tatar, Wojciech Ślimak, Wojciech Kościelny, Wojciech Raj i jeden przewodnik z Poronina, który przybył z X. Roszkiem.
Wróciwszy do domu czułem, że dziwny mnie jakiś ogarnął niepokój; we dnie i w nocy przemyśliwałem, czy poprzestać na tém, co już widziałem, czy téż jeszcze raz popróbować szczęścia i pokusić się o wyjście na sam szczyt Gierlachu. Wiedziałem, że ta pierwsza myśl nie da mi spokoju, co zaś do drugiéj któż wie, czy się da wykonać, jeżeli wezmę na uwagę wielką uciążliwość drogi. Jakoś nieporadnie byłoby jechać przez Kiezmark, bo i droga męcząca, lubo widoki ładne, i co gorzéj, wydatki większe; prócz tego i koniec wycieczki wątpliwy, bo w żaden sposób na przewodnika Spiżaka zgodzić się nie mogłem. Po dłuższych argumentach pro et contra stanęło wreszcie na tém: Koniecznie iść trzeba, bo może już na przyszły rok, choćbym dożył, nie zdążyłbym do upragnionego celu; żalby mi zatém było, że mogłem czegoś dokonać, a nie dokonałem, zresztą, audaces fortuna juvat. Właśnie rozpoczęła się prześliczna pogoda, co mi wielkiéj dodało ochoty do przedsięwzięcia téj wycieczki. Tym razem wybierałem się sam jeden, ponieważ Dr. Chałubiński z powodu reumatyzmu obawiał się dłuższych, a o téj porze już zimnych nocy, zaś X. Roszka właśnie wtedy nie było w domu, czego odżałować nie mogłem, bo byłby chętnie ze mną poszedł, dzielić to przedsięwzięcie.
Wziąłem tedy ze sobą najlepszych przewodników zakopańskich, mianowicie: Wojciecha Raja, Szymka Tatara, Wojciecha Kościelnego i Wojtka Giewonta. Dnia 20 września rano poszliśmy znaną drogą na Jaszczurówkę, Waksmundzką, Wołoszyn i Roztokę po pod Wysoką, gdzie niedaleko szałasu naprzeciw Młynarza po raz pierwszy odpoczęliśmy. Ten szałas został mi dobrze w pamięci jednéj z dawniejszych moich wycieczek, gdyż w nim z X. Pleszowskim, proboszczem z Bielan pod Kętami, całą noc przebiedowaliśmy, trapieni przez nieznośne owady. Lecz wracam do rzeczy. Nie zabawiwszy długo w szałasie, poszliśmy daléj na Polski Grzebień, gdzie przed zmrokiem przybyliśmy. Odpoczynek trwał tutaj trochę dłużéj, bo mi różne wspomnienia z poprzednich wycieczek na myśl przychodziły, tak, iż żadną miarą nie mogłem się od nich oderwać. Przypatrując się wzniesionemu nademną Gierlachowi, miałem na myśli przedewszystkiém wyż wspomnionego X. Pleszowskiego, którego wszyscy znajomi królem Tatr nazwali, zdaniem mojém bardzo trafnie, bo pewno żaden tak nie pokochał tych gór jak on. Przyjeżdża on tu rokrocznie podziwiać ich szczyty, spady, doliny, jeziora i stawy a powtarza to już przesło dwadzieścia lat. Był ze mną na Pysznej, Czerwonym Wierchu, Koszystej i Krzyżnem, szedł przez Zawrat do Morskiego Oka, wybrał się na Kopy, nad Zielony Staw, pod Głupią Górę i zwiedził Murań, Hawrań i Polski Grzebień. Na każdém miejscu, zkąd się rozkoszny widok