Strona:Józef Stolarczyk - Wycieczka na szczyt Gierlachu.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miejsca. Ale, jak to często w życiu się powtarza, lekceważony Gierlach pomścił się naszą porażką. Stoimy skonfudowani u stóp olbrzyma.
Była już godzina pierwsza po południu, a więc o wyjściu na szczyt Gierlachu ani myśleć, bo na to reszta dnia nie wystarczy, zresztą i niebo samo niebardzo wróżyło pewna pogodę. Gdy tak zadumani siedzimy i niejednemu myśl o powrocie przez głowę przebiegła, odzywam się do moich towarzyszów: Chodźmy jeszcze tą kotliną w górę; może tam znajdziemy łatwiejsze przejście. Powiedziawszy to wstaję i idę, a za mną bez namysłu czyni to p. Chałubiński. Reszta towarzystwa, chociaż trochę niezdecydowana, zdąża za naszym przykładem.
Im daléj zapuszczamy się w kotlinę, tém większą widzimy niemożność dostania się na wierzch Gierlachu. Zdawało nam się, że od lewéj strony będziemy mogli wyjść na prawy cypel, wysunięty cokolwiek na północ; w tym więc kierunku co tchu stało w piersiach pięliśmy się do góry. Wyprzedził nas wszystkich zwinny w nogach p. Chałubiński. Dlatego zaś udaliśmy się w tę stronę, że z lewego cyplu w znacznéj wysokości zauważyliśmy tam możebność przejścia. Byliśmy już może 7000’ n. p. m., a p. Ch. dotarł do saméj krawędzi boku; drudzy towarzysze usiedli trochę niżéj, bo zmęczenie dało się wszystkim dobrze we znaki. W tém słyszymy głos p. Ch.: Chodźcie podziwiać cuda natury. Nie chcieliśmy zrazu usłuchać, ale na silne nalegania daliśmy się wreszcie namówić. Gdyśmy więc z wielkim trudem do téj krawędzi dotarli, odezwał się p. Ch.: Popatrzcież tém oknem. Posłuszni wezwaniu wsuwaliśmy głowy po kolei w ową zdala nieznaną szczelinę, a kto tylko przez nią wyjrzał, nie mógł się od cudownego widoku oderwać, który się zdumionym oczom przedstawiał: była to dla każdego z nas nader miła niespodzianka a wszelkie przebyte trudy i mozoły hojnie tym widokiem ze skalistego okna wynagrodzone zostały. Połamane słupy granitowe, spadające jedne na drugie, utworzyły takie dziwne czworokątne okno, że w jego framugę człowiek wdrapać i wygodnie rozłożyć się może. Jak już wspomniałem, widok ztąd jest zachwycającym. Nadzwyczaj szeroka prawie pionowo ścięta skała obrócona do widza a przedzielona od Gierlachu wązką doliną, zakrywa prawie cały widnokrąg. Skała ta zwarta Żelazne Wrota poszarpana jest cała i najeżona iglicami, jak olbrzymi grzebień. Za Żelaznemi Wrotami wznosi się Wysoka węgierska, czarna jak omszała butelka, a obok niéj sterczą inne dziko i fantastycznie poszarpane i prostopadłe ściany, które patrzącego nań trwogą przejmują i zarazem wprawiają w zdumienie. Ten przedziwny, magiczny efekt powiększa się jeszcze znacznie, jeżeli turysta trafił tu na czas słoneczny i pogodne niebo. Barwa owéj prostopadłéj ściany staje się naprzemian jasno-zieloną i jasno-szarą. Już około godziny 3ciéj po południu przestaje słońce oświecać stronę zwróconą ku owemu oknu; mnóstwo jednak promieni słonecznych, padających z po za krawędzi południowych gór, tudzież promienie odbite od ścian Gierlachu oświetlają i uwydatniają najdrobniejszy szczegół krajobrazu. Powstaje przez to jakiś szczególny, rzecby można jasny, przejrzysty zmrok, coś dziwnie przeźroczystego i jakby drgającego w powietrzu, czego żadna wyobraźnia przedstawić nie jest w stanie. Wszystkie te kształty i barwy nadają całemu widokowi jakiś dziwny i czarodziejski urok.
Napatrzywszy się dowoli, choć trudno było ztąd oczu oderwać, musieliśmy radzi i nieradzi wracać, bo chylące się ku zachodowi słońce napominało nas do powrotu. Zanim jednak ruszyliśmy z miejsca, podziękowaliśmy p. Ch. za jego odkrycie, gdyż żadnemu z nas przez myśl nie przeszło, abyśmy w tém miejscu taką uroczą panoramę zobaczyć mogli; wątpię nawet, czy kto ze wspinających się na Gierlach na to okno choć spojrzał, bo idąc na szczyt trzeba znacznie niżéj na bok się zwrócić. Na pamiątkę tego odkrycia zgodziliśmy się jednogłośnie nadać odtąd temu oknu nazwę okna Chałubińskiego.