Strona:Józef Stolarczyk - Wycieczka na szczyt Gierlachu.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z p. F. Berdauem, znanym botanikiem; lecz wtedy dotarliśmy tylko do ramienia Lodowego szczytu, które to ramię niższe jest od najwyższego czuba; wejście zaś na niego zdawało nam się niepodobném. Mniemanie to jednak okazało się późniéj mylném, gdyż pokusiwszy się po kilku latach o wejście z odwrotnéj strony, znalazłem je nie tak trudném, jak sobie wyobrażałem: znam nawet wiele osób, które już po téj mojéj wycieczce, na Lodowy szczyt się dostały.
Taż sama chęć wejścia na Lodowy szczyt powtórzyła się przy Gierlachu. Usłyszawszy, że Gerlach według trygonometrycznych pomiarów ma być najwyższa górą w Tatrach, postanowiłem mimo mojego wieku spróbować szczęścia i wydrapać się na jéj najwyżéj położony szczyt. Pomyślałem sobie, iż może znów jak na Lodowy szczyt drogę następnym turystom wskażę — wiadomo bowiem, że nieznana droga zawsze trudniejszą się wydaje od téj, z którą przewodnik dobrze już jest obeznanym. O zamiarze moim dowiedzieli się: znany Dr. Chałubiński z Warszawy, X. W. Roszek, proboszcz z Poronina, Dr. Wł. Markiewicz, adwokat z Krakowa i Dr. W. Urbanowicz ze Żmudzi, a ponieważ okazali chęć przyłączenia się na tę wyprawę, przeto skwapliwie przyjąłem ich propozycyę, bo w dobraném towarzystwie zawsze jakoś weseléj i przyjemniéj odbywać taką drogę. Wyruszyliśmy więc ze Zakopanego 8 września 1874 r. po południu i dobrze już w nocy przyjechaliśmy do Podspadów poniżéj Jaworzyny i Murania. Tu gościnnie przyjęci i uczęstowani, mimo nalegania, abyśmy na noc zostali, niechcąc tracić czasu, w ciemną noc pojechaliśmy daléj ku Żdziarowi, ztąd zaś do bielskich borów, gdzieśmy w lesie przy ogniu odpoczęli i na chwilę zdrzémnęli. Ze świtem ruszywszy do Kiezmarku, ztąd znów daléj po dobrém śniadaniu do Szmeksu, stanęliśmy tam o godzinie 2 po południu, i nie zabawiwszy tutaj dłużéj nad półtory godziny, udaliśmy się na noc do doliny Wielkiej (Felki); wypadało nam bowiem pod samym Gierlachem nocować, aby raniutko puścić się pod górę i mieć świeże siły wobec czekających nas trudów. Nie chciałem brać przewodnika, a jest nim na Spiżu jeden tylko, organista w Mühlenbachu, który na Gierlach poprowadzić może; uważałem bowiem dla Zakopanego za ubliżające dać się obcym przewodnikom po Tatrach oprowadzać, a prawdę powiedziawszy nie spodziewałem się nigdy tak trudnych przejść, jakie na Gierlachu nas czekały. Próżna ta ambicya tém bardziéj podnieconą została, gdy w Szmeksie na zapytanie moje o przewodnika usłyszałem odpowiedź: „Es ist ohne Führer unmöglich!“ Na takie dictum acerbum odpowiedziałem: zobaczymy — w duszy zaś pomyślałem: Spiżacy nie będą przecież Zakopańców uczyć po Tatrach chodzić!
Ale wracam do Wielkiej. Noc nad niższém jeziorem była tak piękną, jak rzadko kiedy w Tatrach się zdarza: dodać winienem, że w wesołém towarzystwie, szczególniéj przy niezrównanym humorze Dr. Chałubińskiego czas szybko mijał. W saméj Wielkiej przyłączył się do nas p. Kleczyński, akademik nie pamiętam już z jakiego uniwersytetu niemieckiego, który piękne ukraińskie dumki śpiewał i kozaka tańczył. Wczas z rana poszliśmy wprost na grzbiet, najprzód kosodrzewiną, późniéj zaś ciągłym skalistym torem. Gdyśmy już do znacznéj wysokości doszli, wezwał nas Szymek Tatar, abyśmy się wrócili napowrót ku środkowi góry. Zeszliśmy więc do środka, gdzie nas znów Szymek napomniał, abyśmy się za nim udali. Jakoż wydrapaliśmy się spadzistą stroną na tożsamo ramię, gdzieśmy poprzednio byli, tylko trochę daléj i wyżéj. Niestety pokazało się, że tym bokiem ani ruszyć się ku szczytowi nie można, bo pionowe rozpadliny nawet dla kozicy do przebycia niepodobne. Byliśmy więc zmuszeni wracać na tożsamo miejsce zkądeśmy przyszli. Przyznam się otwarcie, że dobry humor nas opuścił i przeciągnęły się twarze. Pomyślałem sobie, że wielki błąd popełniłem, zdając przewodnictwo na kogo innego; trzeba mi było wpierw dobrze rozpatrzyć się koło siebie i rozpoznać dokładnie położenie