Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do niej przysunął, a ona mu tymczasem toporek z ręki i pistolet z za pasa, i dawaj kurek odwodzić i mierzyć Cyganowi prosto w łeb; a mój Cygan w nogi, a ja w śmiech.

Wszyscy śmieją się.

Szósty opryszek. A dziewka?
Piąty opryszek. Plunęła za nim, wzięła pistolet i topór, i poszła spokojnie.
Czwarty opryszek. Tęga! czemużeś jej do nas nie werbował? Słychać wystrzał.
Maksym. Co to jest?
Pierwszy opryszek. Może Niemcy.
Drugi opryszek. Tobie tylko Niemcy śnią się. Poczekaj do zimy, to ci siądą na karku; a teraz co nam zrobią? To pistolet Antosia.

Za sceną.

Hop! hop! hop!
Trzeci opryszek. To nasi. Wchodzi Kuźma i Michajło i prowadzą mandataryusza z zawiązanemi oczyma. A to co za ptaszek?
Maksym. Odwiążcie mu oczy. — Eh! pan mandataryusz! — to ty!
Mandataryusz drżąc. Al... al... bowiem ja — Magnanimi Opriscones! misereamini![1]. Śmieją się.
Pierwszy opryszek. Co on bełkocze?
Mandataryusz składając ręce. Piąte: nie zabijaj — szóste: nie cudzołóż — siódme: nie kradnij! — Jeszcze siódme i szóste... można i tak i siak — ależ piąte, — piąte, strzeżcie się... albowiem...
Maksym. Czemu ty, bratku, nie powtarzałeś sobie tych przykazań tam, w twojej kancelaryi?
Mandataryusz. Albowiem zawsze powtarzałem, to jest, codzień.

Maksym groźnie. Kłamiesz.

  1. Wielkoduszni opryszkowie, zmiłujcie się (łac.).