Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowa. Ale tu Prokop winien. Jego własna złość mię zabiła, jego złość wygnała mię ze wsi, włożyła na mnie kajdany, zrobiła dezerterem[1], odebrała matkę, Praksedę i wszystko, wszystko! Prawo cesarskie kazało, aby jeden syn zostawał zawsze w domu i był podporą rodzicom, a oni to prawo wykręcili, zmięli, zniweczyli. Bóg przykazał szanować starych, a on chwycił za siwe włosy zgrzybiałą kobietę i rzucił ją o ziemię! — o niech się rachuje z sumieniem! jutra dla niego niema! Pogląda ku drodze — nagle porywa pistolety i za pas kładzie — chwyta topór i woła. Aha! patrzaj! powraca — i w porę. Kłusem jego koń biały niesie go do domu. Śpiesz, śpiesz — pocałuj żonę i dzieci — bo ja tuż za tobą.

Wybiega. — Maksym idzie za nim zwolna, z nachyloną głową.
SCENA V.
Chata Prokopa.

Prokop wchodzi, stawia w kącie karabinek, wiesza pistolety i zrzuca płaszcz. No! chwałaż Bogu, że już człowiek w domu. Wszędzie to dobrze, a w domu najlepiej. Gdzież to moja kobieta? Hej! dzieci! — Niema nikogo. Pewnie poszła po wodę. Kawał drogi spory, wiadra ciężkie, a ona biedaczka, jak jaka pani, taka delikatna. Siada. A może gdzie i do sąsiadki na gawędę — nu, niewielki grzech, kiedy wszystko zrobiono. To tylko źle, że mi się dyabelnie jeść chce, a niema komu przyrządzić. Aha! ale otóż i ona.
Anna wchodzi blada i pomieszana. Ach! Prokopie! ty już tu? Rzuca się na jego szyję i płacze.
Prokop. Anno! Bóg z tobą! co ci to?
Anna. Nic, nic — teraz już lżej.

Prokop. Czegóżeś się tak przestraszyła?

  1. Żołnierz, który uciekł z wojska.