Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niespokojny Borusławski dał znak Tekli, aby została, a sam zbliżył się ku barłogowi, pochylił, aby się przekonać czy żebrak żył jeszcze. Słychać było oddech ciężki i w piersiach chrapanie.
Jak gdyby poczuł zbliżenie się czyje ku sobie, Wojciech westchnął i poruszył się... oczy otworzył... i potoczywszy niemi po izbie, jęknął boleśnie wyciągając ręce.
— To ja! odezwał się Borusławski... Tekla poruszona chwiejąc się podbiegła i uklękła u łóżka.
— Córka twoja! rzekła chwytając rękę zimną — dziecko twoje — ojcze mój...
Zbliżyła się i baba ze światłem... i rozeznać było można bladą, wychudłą twarz umierającego, którego oczy iskrzyły się jeszcze jakby podbudzonem życiem... wlepione w klęczącą nad niem córkę... Na zbladłych ustach... coś jakby uśmiech się błąkał...
Z całych sił rękę Tekli pociągnął do nich... jęknął — i dłoń zimniejąca opadła.
Żebrak nie żył już.
W milczeniu, nieporuszeni zostali nad nim — Mecenas i córka, którą płacz wezbrany w piersiach dusił. Babka trzymająca świecę w ręku, poczęła w tejże chwili półgłosem;
— Anioł Pański...
Na kolanach została przy zwłokach długo Tekla, patrząc na tego człowieka, którego sercu już zastygłemu winna była wszystko.
Łzy płynęły ciągle... zimna dłoń zmarłego spadła na pierś... Rękę przyłożyła do czoła, ostygłe już było... na wargach tylko stężały został ów uśmiech ostatni, z którym skonał biedny Wojciech.