Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bądź pan pewny, nie dopuszczę nawet pozoru, któryby ją mógł kompromitować...
Na tem skończono rozmowę.
Mecenas prosił Emila aby do niego przyszedł jutro.
Wieczorem wybrał się na pensyę. Kieszeń boczną miał papierów pełną. Chociaż się go tu nie spodziewano — w salonie była lampa jedna i herbata miała się ku końcowi. Ostatnie filiżanki ledwie zafarbowanej wody ciepłej, własnoręcznie rozdawał administrator, gdy ujrzał Mecenasa w progu. Uderzyło go zaraz — oko miał bystre — wyładowanie kieszeni papierami... Usłyszawszy głos — wybiegła ze swojego pokoiku pupila.
Napróżno zapraszał do salonu Filipowicz. Pozwolisz — rzekł Borusławski, naprzód się rozmówić z panną Teklą, potem i my z sobą będziemy też mieli do pogadania — jeśli pozwolisz.
— A herbatki? za rękę chwytając dodał administrator — świeżutkiej zrobię.
Mecenas się skłonił i wszedł z pupilą do jej pokoju. Z oczów mu starała się wyczytać co przynosił ale w oczach poczciwego starego, gdy on nie chciał nikt na świecie nicby był nie przeczytał, oprócz zmęczenia nad papierami.
Usiadł przy stoliku, Tekla stała przed nim drżąca.
— Kochany opiekunie! wołała — serce mi bije.
— Niech się uspokoi — przynoszę mu dobrą nowinę, odezwał się Borusławski. Nie mamy nic przeciwko panu Emilowi.