Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zachwiane więc było pochodzenie książęce panny Tekli, gdy Filipowicz z włosami rozrzuconemi wpadł powracając z miasta.
— Wiecie, państwo, rzekł (panny Tekli nie było). Wiecie państwo?? Obracał się dokoła, powtarzając ciągle — wiecie państwo?
— Nudny bo jesteś! zawołała żona — sroka czy co? Wiecie państwo? Cóż mamy wiedzieć?
— A jest co wiedzieć! w ulicy spotykam — jak się zowie — tego... Dyrektora wydziału z komisyi sprawiedliwości. Ekstra miły człowiek, do rany przyłożyć. Ile razy spotyka się ze mną, kłania się, wita za rękę ściska. Ekstra miły człowiek. Piękny jeszcze mężczyzna, łysy trochę... jak się zowie...
Otóż, spotykamy się naprzeciw Krupeckiego... Uściskał mnie, wiesz asindziej, od wczora — rzekł — chodzę obałamucony, małą rzeczą w istocie, ale dającą do myślenia. Mamy w komisyi młodego urzędnika bardzo, bardzo zacnego, porządnego chłopaka pracowitego... ale, przed nim też są inni... też chłopcy... no! i z plecami!... Nagle wczoraj omijając innych jego zaawansowano. W głowę zachodzę...
— Otóż, wiecie państwo kto jest ten awansowany? pan Emil Drażak! Paan-Ee-mil-Draa-żaak! powtórzył Filipowicz, i ukłonił się.
Wszyscy po sobie spojrzeli.
— A wiecie państwo co to znaczy? dodał — hę? jak się zowie — co myślicie... Tajemniczy!... z góry...
I palcem wskazał w stronę pokoju panny Tekli.
— Ale czyż to pewno? spytała pani z Villamarinich.