Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dostrzegł do pierwszych ławek dobijającą się środkiem głównej nawy, panią z Villamarinich i Teklę.
Instyktem jakimś wiedziona, panna zwróciła głowę, spojrzała, dostrzegła Emila i uśmiechnęła się zarumieniona jemu i opiekunowi.
Nabożeństwo przeszło trybem zwyczajnym, Emil chociaż mniej więcej domyślać się mógł, iż go tu na pokaz przywiedziono, stał spokojny. Myślał tylko o tem dziwnem zaprawdę szczęściu jakie go spotkało dnia tego... o tym niepojętym zaprawdę awansie.
Choć niewiele on dawał, zawsze jednak zbliżał cokolwiek tę chwilę, gdy choć skromny byt będzie mógł ofiarować Tekli. Z wdzięcznością modliła się dusza jego Opatrzności, która sprawia cuda... czuł się rozrzewnionym, szczęśliwym prawie. Ufał przyszłości.
Po odśpiewaniu Święty Boże — zaczęto wychodzić z kościoła, i Mecenas tak się urządził, wraz z Drażakiem, aby się u wyjścia spotkali z panną Teklą, którą życzył sobie pozdrowić. Stało się też tak właśnie, i Borusławski poszedł ku pani z Villamarinich, a Emil z tyłu za nią idący, mógł przywitać zarumienioną panienkę. W progu kościoła podali sobie ręce... a w oczach obojgu jaśniało jakby przeczucie lepszej szczęśliwszej przyszłości.
Mecenas zabawiał, jakby naumyślnie swą panią, że Emil mógł swobodnie zamienić kilka słów z sierotą, a że do koła krzyczeli ubodzy i wyciągali ku nim ręce, i on — i Tekla dobyli co mieli, aby sami szczęśliwi w tej chwili — i drugim przynieść pociechę.
Drażak już drugą dziesiątkę dawał temu okropnemu dziadowi na czołenkach, gdy ten zawrócił oczy na niego i Teklę z dziwnym uśmiechem, począł wołać: