Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cicowi nie sprzykrzyło się w chacie z milczącym nieznajomym, i w końcu na konia nie siadł, znowu zapraszając go do siebie.
Nie rychło w nocy powrócił stary znużony, zbity aby jeszcze syna zobaczyć i pożegnać, bo nazajutrz już chciał Jacek jechać, rodzicom nie przysparzając niepokoju.
Wybrał się na dłużej, nie porachowawszy, że pobyt u nich, choć w leśnej chacie na ustroniu, bezpiecznym i swobodnym nie będzie.
Mówili więc znowu o wszystkiem, a najprzód o Łowczance, do której matka syna nakłaniała, aby odwagę miał, a ojciec milczał... Nie wzbraniał i on, ale się lękał.
— Młodyś ty jeszcze — mówił po cichu — czasu masz dosyć. Teraz nie ma jeszcze za co rąk zaczepić, bo u mnie zapas nie wielki, na szlachecki worek nie stanie go czem napełnić... Jak byś się trochę swego dorobił.
Matka dowodziła inaczej.
— Kiedy poczciwe dziewcze serce do niego ma, toć mu wiana swego wypominać nie będzie. A jak zacznie pracować z nią razem, wszystko wspólne! Kto wie czy drugą taką spotka co by za ubogiego iść się ważyła.
Stary Antoszka powiedziawszy swoje już się nie sprzeciwiał, wzdychał. Dobyto z węzełków zachowane dla syna grosze, a choć Jacek się wzdrygał je wziąć, matka gwałtem wetknęła.
— My to nie dla siebie zbierali — dodała — nam nie potrzeba dzięki Bogu nic, ordynaryę mamy, krów parę, drobiu trochę, w ogrodzie się coś zbierze, a odzieży jest dosyć do śmierci, po cóż nam grosze trzymać?
Nie wiele go tam było, ale za owych czasów sto złotych znaczyło więcej może niż dziś tysiąc, szczególniej dla ubogiego człowieka.
Zwlokło się do białego dnia bez snu, i przy tym samym ogniu, który im przyświecał noc całą, matka uprażyła mleka, aby na czczo syn nie jechał w drogę...