Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

P. Jacek stał jak wkuty u progu, nie zważał nawet, że czarny pies, mimo odpędzania, do ręki mu się przysunął i lizał ją pokorny.
I raz jeszcze odezwało się głośne:
— Pamiętaj-że ty chamie!
Po czem ściągnął szkapę Mazanowski, chłopiec jego na konia skoczył i kłusem za wrotka wylecieli.
Starzec ścigał ich przelękłemi oczyma. Kobieta ręce złożywszy jak do modlitwy, stała pół skamieniała. Jacek zdał się czekać.
W chwili gdy Mazanowski zakręciwszy w prawo znikł za sosnami, Zadorski skoczył do chaty i starej kobiecie do kolan się pochylił. Ona pochwyciła go za głowę i namiętnie ją do piersi cisnąc, całowała z płaczem.
Wtem nadbiegł stary i porwał w ramiona pana Jacka, wprzódy drzwi zawarłszy za sobą, i nic słychać nie było długo, tylko jakby jęki i łkanie...
Wtem kobieta pierwsza mowę odzyskała.
— Jezusie nazareński! — zawołała — o to cię Pan Bóg przyniósł, właśnie na tę godzinę gdy ten Herod przybył się znęcać nad nami i starego hańbić.
Poczęła płakać i łzy ocierać.
— Takie to nasze życie, takie obejście się ich z nami, innego nie posłyszysz słowa, tylko — ty chamie! ty chłopie!
Stary jęknął.
— A cóż — przerwał — chłopem ci jestem, wszystko mu wolno co zechce, i gdyby zabił nie ująłby się nikt.
Obejrzeli się lękliwie czy kto nie słucha lub nie patrzy, ale nie było nikogo.
Stary przyglądać się zaczął przybyłemu z miłością wielką.
— Co się z niego zrobiło! — szeptał radośnie.
— Nie zmizerowali go Bogu dziękować na tym dworze! — dodała stara... i wnet fartuchem zaczęła ocierać ławę.
— Siadaj-że, spocznij, co ja tobie dam! czem ja cię pożywię. Tyś sobie gębę popsuł na pańskiem.