Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Moja młodość, panno Rejentówno dobrodziejko — rzekł Jacek — nie taka jak drugich. Żadne jej słonko nie świeciło; sierotą byłem i jestem. Sam jeden w świecie, daleko nie zajdę ani weseląc się, ani u ludzi łaski szukając.
— E! bo to z wasana desperat, jakem poczciwa — przerwała Rejentówna. Mało kto sierota! Młodość to matka. Kto ją ma, sierotą nie jest, na starość dopiero sieroctwo prawdziwe... Pewnie że o Łowczance myśleć i tem sobie serce psować, nie do rzeczy by było, ale czy to mało ludzi i panien na świecie.
Kulejąc dalej wlokła się tak rozmowa, której napróżno obrót romansowy starała się nadać panna Klaryssa, spoglądała w oczy Jackowi, iskry z nich dobyć nie mogąc i trochę ją złości brały.
Gdy wreszcie dosyć niezgrabnie wyraził prośbę swą najuniżeńszą co do dwutygodniowego urlopu, ruszyła ramionami prawie gniewnie. Wypytała go po co i na co uwolnienia potrzebował, kiedy powróci, a ostatecznie pół gębkiem coś przyrzekła.
Jacek ją w rękę pocałował, co przedziwne wywarło wrażenie, bo mu rękę ścisnęła panna Rejentówna i dodała protekcyonalnie.
— Już się nie turbuj, ja sama powiem Strażnikowi, a on dla mnie — musi to zrobić. Jakoż nazajutrz w kancelaryi pan Długoszewski pryncypalny eo tempore sekretarz księżnej, oświadczył kwaśno panu Jackowi, którego nie lubił, że mu na żądanie dano urlop na dni dziesięć, z tem by dłużej ani godziny się nie absentował pod utratą miejsca w kancelaryi.
Tegóż dnia pobiegł Rejentównie w jej pokoju prywatnym podziękować Jacek. Tu go miłościwie bardzo zatrzymano, musiał siąść, musiał się napić likworu, zakąsić piernikiem, trzy razy pannę w ręce całować, i gdyby nie to, że wpadła Zielońska na gwałt wzywając Rejentównej do księżnej, nie łatwo by się uwolnił.
Wieczorem Koniuszy znalazł go w stajni opa-