Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ćwierć panów z radą na ucho, aby Łowczy im się przysłużył.
On zawsze naówczas potrzebował dzierżawy, dopożyczał do niej, ale brał je w warunkach takich, że choć ekonomowie kradli, gospodarstwo było liche, w końcu roku zarobek płacił za wszystko. Ludzie dobrze informowani dowodzili, że Łowczy grube mieć musiał kapitały, on sam tylko się do strat przyznawał i stękał.
Szczęśliwy ten człek, który byle miał sąsiada kwestarza, bodaj żyda do gawędy, dobrą piwa szklankę z grzanką i czasem warcaby albo maryasza — już był kontent — syna oddał do wojska (co go dużo kosztowało) a córkę Basię możeby rad był wyswatać, bo panna już lat dwadzieścia i dwa liczyła — ale jakoś się nie składało.
Sama Łowczyna, gospodyni zawołana, wiecznie zajęta swoją kuchnią i spiżarnią, pięknej tuszy matrona, ubierająca się bardzo skromnie, była w domu pociechą i ozdobą, osią, na której się on obracał. Ona trzymała kassę, ona pisała listy, ona notowała w rejestrach i kalendarzu co notowania było godnem, na jej głowie leżało wszystko.
Pomoc jednak wielką miała z córki panny Barbary, wychowanej w domu, od dzieciństwa w ślady matki wstępującej. Była to też gosposia nie lada, ulubienica ojca, prawa ręka matki, a przytem dziewoja słuszna, piękna, wesoła, rumiana i śmiała, że w rozmowie dotrzymała placu, bodaj najwygadańszemu adwokatowi.
Ojciec, mówiąc o niej, stukał się w głowę, matka, ile razy miała wątpliwość, jej ją rozstrzygać kazała, na okolicę słynęła z rozumu. Zdaje się, że i sama o tem wiedziała.
Przy sławie, jaką miał worek ojcowski, przymiotach osobistych panny Barbary, jej niepospolitej piękności, dziwnem się to wydać może, iż do lat dwudziestu i dwu bez czepka dojść mogła. Lecz rodzice nie spieszyli się z wydaniem za mąż, bo i im była po-