Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je, aby persekwować biedaków, których już i tak los dotknął! Co tam! co tam! Zadora to i Zadora!
Machnął ręką.
— Ale zkądżeś się wziął na Podlasiu, gdzie o Zadorach nie słychać.
— Mały byłem, gdy mnie tu sierotą zostawiono — odparł p. Jacek. Kiedyś może dojdę i dośledzę lepiej pochodzenia, a dziś — wszakże mi z tem jak bez tego!
— Pewnie! ale gdybyś o Łowczance myślał — dodał Koniuszy.
— Właśnie że mi to nie w głowie — rzekł Jacek.
Wstał z pnia czyszcząc starannie przyrząd fajkarski pan Drobisz.
— Niech to będzie między nami — szepnął — ja ci powiem, ty czy myślisz czy nie o Łowczance, a ludzie gadają, że ona się ma do waszeci!
Oburzył się strzepując rękami Jacek.
— Ale no, trzep ty sobie na to rękami i nogami. Vox populi, coś musi być.
— Ale — przerwał Jacek — gdzie tam!!
— Ale, gadają — ciągnął dalej Koniuszy, ręką wyrazisty ruch czyniąc. — Jeżeli tedy intencyi nie masz, pilnuj się, okazyi nie dawaj, oczyma nie strzelaj, do Wólki nie jedź...
P. Jacek zbliżył się prędko, objął go rękami i całować począł.
— A! kochany mój, drogi panie Stefanie, złote ty serce moje, Bóg zapłać za radę; nie czuję się winnym.
I na zatarcie podejrzenia śmiać się począł, śmiać mocno, niby szczerze, a tak, że Koniuszy, co się na ludziach znał i na śmiechu, nieznacznie minę zrobił.
— Tandem — rzekł — my się tu ich nie doczekamy. Masłowski stary swoim zwyczajem zapędził się w ostęp, leśniki musiały się rozleźć; co mamy na nich czekać i darmo na trąbkę piersi zrywać, chodźmy do bryczki i do domu.
Zabrali się oba iść lasem, a że drożyna ciasna była, gęsiego, przodem Koniuszy, zamyślony Jacek za