Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na, której twarzy przeciw światła Jacek dojrzeć nie mógł.
Matka prawie gwałtem go pociągnęła, szepcząc:
— Ale bo... chodź.
Weszli oboje i — pomimo lat upłynionych tylu — poznał Zadorski stojącą przed sobą Łowczankę.
Nie była to owa żywa Basia lat dawnych, którą spotykał na grobli u krzyża, ale niewiasta życiem zmęczona, choć piękna jeszcze i z tą samą na twarzy energią męzką, jak dawniej miała.
W jednej chwili z tą twarzą wróciły na pamięć wszystkie wspomnienia i uczucia lat dawnych. Jackowi krew uderzyła do głowy, stał niemy i pomieszany, aż Podsędkowa się odezwała:
— Cóż to, pan dawnych swych przyjaciół nawet znać nie chcesz? Juści nie masz tak złego serca, abyś w niem dotąd gniew chował...
I rękę mu podała, którą Zadorski pocałował z gorącością wielką; jednak mu mowa jeszcze powrócić nie mogła. Patrzał, patrzał i już mu obraz dawnej Basi z teraźniejszą poczynał się w wyobraźni jednoczyć, jak to się dzieje zwykle, gdy po długich niewidzenia latach, ludzie się spotykają znowu.
Zrozumiał to, dla czego żądając od niego rozgrzeszenia Łowczanka, przez jego własną matkę, przeciw której zawiniła, o nie się domagała; domyślił się, że i całą historyę przeszłości, on taił przed staruszką, ona jej opowiedzieć musiała. Serce mu niezmiernie zmiękło; siadł, patrząc na nią jak w tęczę. Podsędkowa uśmiechała mu się.
— Prawda, gdybyś mnie teraz spotkał w ulicy, nie wiedząc kto jestem, nie poznałbyś dawnej Łowczanki? — poczęła.
— Jako żywo, poznałbym pewnie! — przerwał Jacek — choć może w pierwszej chwili niebardzo bym był pewien, czy podobieństwo nie zwodzi.
— Jam dziś stara baba! — westchnęła Podsędkowa.
O męża, o dom, ani śmiał pytać Jacek, wtrącił tylko coś o Łowczym i o samej pani.