Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umyślnie i dopiero zmiarkowawszy, że panna już dawno zajść musiała, siadł na swą bryczkę, rozkazując zajeżdżać przed ganek.
Że uprząż i konie były nie znane, Podsędek z Łowczym przez okno otwarte z jadalni ciekawie wyjrzeli. Stary go nie poznał; Podsędek nigdy na oczy nie widział.
Choć mu serce biło mocno, przybrawszy postawę — jak się dawniej wyrażano — bezpieczną, wszedł do jadalni Jacek wprost ku Łowczemu, który od blasku oczy sobie przysłoniwszy ciekawie się mu przypatrywał.
— Czołem panu Łowczemu dobrodziejowi, choć nie poznany a stary sługa jego, mam honor submitować się, Jacek Zadora Zadorski.
Łowczy nie mógł powstrzymać wykrzyku.
— Pan Jezus przy dziecięciu! A zkąd żeś się asindziej wziął, i kędyżeś przez te lata siedział, żeśmy już myśleli, iż cię na świecie nie ma!
— Nie tajno to panu Łowczemu — mówił Jacek śmiało — że mnie na ówczas gdym na dworze księżnej Jejmości przebywał, złe języki pomawiały jakobym sobie szlachecki klejnot uzurpował...
Tu westchnął.
Nie mając naówczas dowodów, musiałem w świat iść — mówił dalej Jacek — i szukać ich, a gdybym nie znalazł, szlachectwa się dobijać, aby sromu nie cierpieć. Pan Bóg moim usiłowaniom poszczęścił. Nie chciałem się tu pokazywać, aż bym dokumentnie dowiódł szlachectwa mego. Dopiero więc teraz się stawię.
Podsędek, który stojąc za Łowczym, słuchał tej mowy z ustami otwartemi, zwietrzył co się w niej święciło i nosa spuścił. Czuł, że tu mu się gotowała odprawa.
Łowczy patrzał na przybyłego, głową kręcił, i nie mogąc nic innego znaleźć chwilowo do powiedzenia ad hoc, do jejmości na przeciwek prosił.
Wchodząc zastali tu Łowczynę, która bodaj czy