Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem, aby mieć raz u stołu swojego dwu razem polskich królów, na spartańskiej swej polewce.
Nierównie wprawniejszy do odegrywania roli, jaka mu się zdawała potrzebną, August te spotkania grzeczne z ciotecznym swym przebywał jak zimną kąpiel, po której wzdrygnąwszy, zapiwszy ją, był niemal dumny, iż ją tak bohaterskim przeniósł duchem. Karolowi, który do rąbania prawdy nawykł, udawanie przychodziło ze wstrętem i odrazą, a wśród niego wyrywały mu się poruszenia, które ohydę zdradzały.
Nadzwyczajną, heroiczną powolnością swą dla zwycięzcy, August nie miał nawet pociechy, ażeby coś zyskał. Żelazny Karol nie ustępował w niczem, kazał sobie wydać Patkula, żądał listu do Leszczyńskiego, oznajmującego mu o zrzeczeniu się korony i winszującego wstąpienia na tron.
Szwed musiał choć raz wizytą odpłacić za wszystkie te grzeczności. Wpadł wcale niespodzianie do Drezna, gdzie Fleming i Cosel, zupełnie bezbronnego pochwycić chcieli i uwięzić, tak jak Schulenburg, który go porwać zamyślał...
August byłby może dopuścił się tego, ale nieprzyjaciela, który sam się mu oddawał — zdradzić — było ostateczną na siebie ściągnąć hańbę. Wolał go więc odprowadzić sam za miasto.
Z Leszczyńskim spotkał się August u Karola, było to nieuniknione, ale wymijali się tak, aby jeden drugiego nie widział, nie pozdrawiał i nie wymienił ani słowa. Tak samo w ulicach Lipska, czasu jarmarku się spotykając, August pochylał się na kark konia i pędził na oślep, żeby Karola nie pozdrowić choć przy ludziach i nie być zmuszonym mu się pokłonić.
Szwedzi, którzy natychmiast wyjść mieli, siedzieli tymczasem, rekrutowano na nowo, wypełniano w pułkach szczerby i wyciskano kontrybucje. Karol XII nie zsiadał z konia, prawie codzień oddziały wojsk