Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klęty... bodaj cię pioruny niebieskie, ciebie i twoich niemców wytłukły... Z tobą wszystkie nieszczęścia na nas spłynęły... Bodajeś...
Okno, pod którem stolnikowa przechadzając się tak piorunowała, wprawdzie wychodziło od królewskiej sypialni, ale okiennicą było zamknięte, a wewnątrz dywanami zabite tak, że wątpliwem było nawet, czy króla uszu dochodziły wrzaski, którym służba napróżno starała się zapobiegać.
Tymczasem saskie gospodarstwo w Barszczewie szło swym porządkiem i co było jeszcze do zjedzenia, wypicia i zniszczenia, niemcy bez miłosierdzia zabierali.
Stolnik, który o żonę się obawiał, a argumentów mu już do upamiętania jej brakowało, w końcu płaczliwym głosem dorzucił:
— Tereniu! Chrystus Pau więcej cierpiał, a nieprzyjaciołom swym przebaczał.
Stolnikowa nieprzekonana podnosiła coraz głos jeszcze, gdy zdala na gościńcu ukazał się tuman kurzu, poczet jezdnych, i pędem wpadli w dziedziniec konwojujący powóz lekki, wojskowi wprost pod dwór przez króla zajęty.
Z wozu wyskoczył średnich lat mężczyzna i nie zatrzymując się, jak stał, kurzem okryty, w płaszczu, wbiegł do sypialni króla.
August siedział na łożku, nieubrany jeszcze, okryty tylko długim jedwabnym płaszczem, a przed nim w nieładzie stało podane mu śniadanie... Trzymał już w nstach świeżo nałożoną fajkę i puszczał z niej kłęby dymu ogromne.
Na zmarszczonem czole, w zaciśniętych ustach malowała się złość hamowana od wybuchu, lecz nie skrywana, bo dla Constantiniego, który stał w progn i dla Fleminga, który wchodził, usposobienie króla nie mogło być tajemnicą...
Przybywającego teź przyjaciela oblicze tak było