Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdusił puhar srebrny w ręku... Ma siłę i nie w dłoni tylko, sądzę, że znajdzie się ona i w charakterze. Poskromi rozpasanie, stłumi rozkosze, niedopuści rebelii, ukróci zbytnią swobodę, z oczów mu to patrzy. Nawykł zresztą do absolutum dominium bo u siebie nie zna żadnego władzy ograniczenia.
Vota, raz jeszcze szepnął.
— Daj Boże! Daj Boże! Utinam!





III.

Jak z wielkich przewrotów w naturze, korzystają małe istoty i zjawiają się instynktem wiedzione, na rumowiska, na posiewy, równie na zapach pól kwitnących jak na woń zgorzeliska, tak samo w świecie ludzi, z wypadków dziejowych doniosłości wielkiej, korzystają drobni i mali, niewidoczne efemerydy, znajdujące się wszędzie, gdzie się co wznosi lub upada.
W chwili, gdy Saksonia osłupiała i zdumiona niepokoiła się, w wyborze swojego Kurfirsta, widząc zagrożoną religię, gdy w Polsce przenikliwsze umysły w Auguście lękały się przyjaciela, ucznia i sprzymierzeńca Habsburgów, usiłujących ukrócić swobody, ludów ich berłu podległych, wszędzie gdzie zapanowali: w Dreznie przy Zamkowej ulicy pan Zacharyasz Witke i dworak Przebędowskiej Łukasz Przebor, myśląc tylko o sobie, obrachowywali jak z tej elekcyi i z nowego pana korzystać i zużytkować go potrafią. Witkego ambicya popychała na śliską drogę, w matce obudzającą nie bez przyczyny trwogę wielką. Łukasz, któregośmy w sklepie przy kubku poznali, w wyszarganej sukience kleryka, nie mniej też nad przyszłym