Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawy, podniósł oczy ku panu swemu, który stał już zadumany.
— Wszystko to — dodał — nie może się zdobyć jednym zamachem. Stopniami powoli trzeba, naprzód dostać się we wnętrzności Polski i tu rozpocząć działanie. Mamy wojsko, będziemy mieć pieniądze.
— Czarne bractwo — szepnął król — ofiaruje nam je... na zastaw klejnotów... na jego też pomoc liczyć musimy...
Pułkownik zdawał się już nie chcieć słuchać, potrząsał głową.
— Wszystko to ja tak dobrze wiem jak wy — przerwał żywo — tymczasem co najbliższe, co najpilniejsze ułatwić trzeba... Wojsko nasze wprowadzić w granice Rzeczypospolitej, na żadne nie zważając hałasy, krzyki i protestacye... Koronacyę dopełnić.
— Conti przybędzie pewnie — odezwał się król — odegnać go leży także w programie... Prymasa zjednać... Sobieskich się pozbyć... Warszawę zająć. — Mówiąc to August coraz ciszej, zadumał się głęboko, głos mu zamarł na ustach... Fleming patrzał na niego badająco.
— Zapisz sobie i to — rzekł — poufale pochylając się ku niemu, aby nikt w plany te wtajemniczonym nie był... Dosyć jest je ogłosić, a nawet tylko się dać dorozumiewać, aby one wniwecz poszły... Ja się ścian lękam i murów, aby nas nie podsłuchały i nie zdradziły... Gdy się raz rozniesie w Polsce, iż nowy król, dąży do absolutum dominium, nie będziemy mieli spokoju... Posądzali o to wszystkich...
Nastąpiło milczenie, porozumienie było zupełne, nie mieli się z czem zwierzać sobie... August podał rękę przyjacielowi, i krótko zakończył.
— My dwaj, nikt więcej!!
Pułkownik wtrącił żywo.
— Przybył biskup kujawski incognito dla porozumienia.
— Przywiózł co nowego?