Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A u was tam, jak — zapytał Zacharjasz.
— U nas — mówił polak — nie wiadomo jeszcze jak będzie, bo co król, to inaczej bywa... Tymczasem po bezkrólewiu hałaśliwem, mamy królów aż dwu.
Uśmiechnął się krzywo.
— Ale z francuza nie będzie nic — dodał po namyśle.
Witke ostrożnie na handel rozmowę nawrócił.
— Jawna to rzecz — odezwał się — że teraz, gdy się Kurfirst utrzyma, pomiędzy naszą a waszą stolicą, stosunki i handel ożywić się musi, czego dotąd nie bywało. My wam Szląsk zastąpimy. Z naszych panów wielu, pierwszy Fleming towarzyszyć będzie pewnie Kurfirstowi do Krakowa i Warszawy... Zapotrzebnją tego do czego w domu nawykli, nie wszystko się znajdzie może... My więc, kupcy, musimy myśleć zawczasu, jak na to radzić, a przy tem i zarobić na tem, bo wszelakiej pracy zarobek należy.
Gość głową tę argumentacją potwierdził, pilno z kubka sącząc wino, które widocznie mu smakowało.
— Bez języka — mówił dalej kupiec — człowiek jak bez ręki, a tłumaczami się posługiwać nie bardzo wygodnie i nie zawsze bezpiecznie.
Gość, ciągle się zgadzając, pomrukiwał, a oczami biegał dokoła i gdy chłopak o coś pana pytając, drzwi otworzył, wejrzenie, aż wgłąb sklepu sięgnęło.
— Ja — rzekł Zacharjasz — jabym pierwszy rad się waszej nauczył mowy. Mam po temu pomoc niejaką, bo sługi mając serbskie, z Łużyc, potrosze do podobnego języka nawykłem.
Słuchacz zdawał się mocno zdziwiony, jak gdyby po raz pierwszy się o tej mowie serbskiej w Saksonji dowiedział.
— Podobna do polskiej — przerwał żywo, z ciekawością — zmiłujcież się, powiedzcie mi słów kilka.
Witke, jak gdyby się z tem wydać nie chciał, że serbski język doskonale posiadał, niby sobie coś po-