Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wien siebie, że ufającą mu matkę nie tylko uspokoił, ale ją niemal na swą stronę pozyskał.
— A! — rzekła w końcu, z pokorną rezygnacją niewieścią — tyś mężczyzna. Znasz i wiesz lepiej co czynić przystało. Czujesz się na siłach, ja ci się nie sprzeciwię pewnie. Proszę tylko, ostrożnym bądź, nie posuwać się zbyt zuchwale.
Pomilczawszy nieco, mówiła dalej, głos zniżając.
— Wiesz o tem, że rodzice moi katolikami byli. Ojciec twój też mi pozwolił zostać przy mojej wierze.... bo ja się jej dla niego wyrzec nie mogłam. Chciał tylko, ażebyś ty wyznawał jego religiją, a ja na to musiałam przystać. Wiesz, że ja sobie po cichu chodzę do naszej kapliczki, gdzie przy drzwiach zamkniętych, ksiądz nam mszę odprawia, ty się modlisz w kościele Krzyża (Kreuz-Kirche). Nie mówimy nawet o tem nigdy...
Kurfirst, zostając katolikiem, bo wszyscy powiadają, że nim już jest, przeszedł na moją wiarę, prawda i jabym się z tego cieszyć powinna... otóż ja ci powiem, że mnie się to płochością wydaje, bo religii, tak jak sukni, zmieniać się nie godzi.
Zacharek się zmarszczył nieco.
— E! e! — przerwał kwaśno — to jego rzecz! my go sądzić nie powinniśmy.
— Ja też go nie sądzę — dokończyła stara — tylko przestrzegam cię, że kto z Bogiem sobie tak lekko poczyna, cóż dopiero z ludźmi, gdy mu kto zawadzać będzie?
— A po cóż mu stawać na zawadzie? — odparł Zacharjasz. — Właśnie na tem cała sztuka, aby nie zawadą być, ale pomocą, bez którejby się obejść trudno.
Staruszka zamilkła. Po chwili dopiero rzuciła pytanie:
— A! zkądże tobie ta ochota? zkąd myśli ci te przyszły.